sobota, 22 lutego 2014

Ach te moje sny... :>

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że poniższy post jest wyrazem mojego prywatnego poglądu co do oceny "świata przedstawionego" - z którym nie każdy musi się zgadzać. Dodam również, że nigdy w życiu nie przeżyłam czegoś co zostanie opisane w dalszych częściach, w związku z czym nie mam pojęcia czy przeżycia opisane zgodne są z rzeczywistymi czy nie koniecznie. Ale że mi się przyśniło - to jest :) 


Idylla. Świat, w którym każdy związek oparty jest o relacje BDSM. Świat, w którym nie trzeba się ukrywać, nie trzeba kryć się z obrożą, nie ma potrzeby chowania siniaków. Świat, w którym zwracanie się do Właściciela z należnym mu szacunkiem i w sposób podkreślający Jego władzę nie jest postrzegane jako zaburzenie psychiczne a jako coś naturalnego czy wręcz pożądanego. Świat, w którym jestem nie tylko ja i nieskończona liczba innych par, ale również on – surowy i groźny E. Mój Pan i Władca.

Tam gdzie są zasady, niechybnie pojawi się ktoś kto – umyślnie lub przez przypadek – zasady złamie lub chociażby lekko nagnie. Podobnie jak w realnym świecie,  gdzie nikt nie jest idealnie grzeczny. A już zwłaszcza jak za tym kimś wołają „Nisza”.

Wychodzę z matury. Wiem, że oddałam pusty arkusz, choć jestem z siebie wybitnie zadowolona. Ambitna jak cholera, uznałam za słuszne poddać się walkowerem, bo po wstępnym przeczytaniu, pytania uznałam za trudne.
Zaskoczona, tuż po wyjściu z sali napotykam Jego wzrok. Czekał, choć miał wrócić do domu – przecież miałam spędzić tu co najmniej 2 godziny. Przygląda mi się badawczo.

- Co tak szybko?

Nie jest zły, choć na moją zadowoloną minę patrzy nieco podejrzliwie.

- Pytania były trochę trudne. Oddałam pustą kartkę. Zaliczę poprawkę mój Panie.

Moment konsternacji. Bezruch. Niedowierzanie na Jego twarzy. Odpływający z mojej twarzy kolor i uciekająca uszami pewność siebie są niemalże widzialne.

- Do samochodu. Już.
- Ale Pa...
- Nie wyraziłem się jasno?

Tak, kolor zdecydowanie odpływa z mojej twarzy, a małe ptaszki nad moją głową radośnie ćwierkają swoją ulubioną piosenkę: „masz kłopoty, masz kłopoty”. Idę szybko. Nie chcę go dodatkowo denerwować. Wsiadamy. Jednym szybkim ruchem Pan rozsuwa moje nogi, drugą ręką wyciągając ze schowka klamerki. Jedna z nich ląduje na łechtaczce. Druga na języku.

- Dla jasności sytuacji. Nie karam Cię za egzamin. Karam Cię za dyskutowanie.

Spuszczam wzrok. Wstyd ogarnia mnie całą. Nie jestem jakąś nowicjuszką, która nie rozumie prostych poleceń. Grzecznie składam dłonie za fotelem i czekam – odliczając sekundy mojej kary. Jedyny sposób by nie myśleć o Jego niezadowoleniu. I o potencjalnych skutkach mojej – jak się okazało – głupiej decyzji.

Czas płynie wolniej niż się spodziewałam. Po mojej brodzie płynie strużka śliny, ból języka staje się nie do wytrzymania, a druga klamerka wrzyna się bezlitośnie przypominając o sobie równie mocno jak pierwsza nie daje o sobie zapomnieć.

Samochód zwalnia. Podnoszę wzrok, co skutkuje potężnym klapsem w odsłonięte udo. Czy On nie powinien przypadkiem patrzeć na drogę? Kątem oka zauważam jednak, że dojechaliśmy do domu. To oznacza najgorsze – odpięcie klamerek. Lekko trzęsące się dłonie dają znać, że moje ciało nadal pamięta ten ból.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz